Po pierwsze należy rozpocząć od tego jak ten kosmetyk w ogóle stosować. Moje pierwsze próby nie były udane, bo na opakowaniu takiej informacji zabrakło... Wyjętą kostką lodu masowałam twarz. Kostka się rozpuszczała w mgnieniu oka a ja nie widziałam żadnego efektu. Dopiero kolejne próby z kostkami uświadomiły mi, że coś szło nie tak... Dopiero wtedy zaczęłam kostkami myć buzię. Niestety "zabieg" ten, o ile mogę to tak nazwać, nie jest najprzyjemniejszy. Mycie buzi lodowatą wodą wydaje mi się być czystym masochizmem.
Lód jak to lód... sprawia, że skóra staje się bardziej jędrna i napięta. Kotki sprawdzają się genialnie kiedy skóra jest zmęczona i opuchnięta. Pomijając ostatnie 3 pozycje na liście składników, reszta robi jak najlepsze wrażenie. Woda źródlana, gliceryna, odwar z kwiatów i liści rukwi wodnej, ekstrakt z magnolii, ekstrakt korzenia lotosu, ekstrakt z czerwonego wina, ekstrakt z owoców jagody goi oraz ekstrakt z kocanki. O ile rzeczywiście te składniki podczas takiego szybkiego mycia mają szansę w ogóle się wchłonąć?
W kartonowym opakowaniu znajdziemy foremkę ze szczelnie zamkniętymi 8 kosteczkami wody, które przed użyciem należy zamrozić. Oczywiście u mnie cały czas leżą one w zamrażarce. Moim zdaniem... Podobnie działające kostki łatwo zrobić własnoręcznie, choćby z użyciem hydrolatów. To co przemawia w tym przypadku to rzeczywiście atrakcyjna cena i dodatkowe składniki. Gdyby tylko nie to przeszywające zimno, przez które nie jestem w stanie się nimi myć...
To coś dla osób, które nie boją się zimna... ;D A i uwaga... Pielęgnacja lodem nie jest wskazana do skóry wrażliwej i naczynkowej (trochę za późno się o tym dowiedziałam).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz